Nie dziwię się ani trochę lwiej części odbiorców, która z tego narkotycznego tripu rezygnuje już po pierwszym kwadransie. Jest bowiem w filmie Cosmatosa ta nieuchwytna, enigmatyczna metafizyczność, znana bardzo dobrze chociażby fanom kubrickowskiej "Odysei Kosmicznej" czy twórczości Lyncha - niełatwa do przetrawienia dla kogoś lubującego się w klasycznym sposobie prowadzenia narracji. Reżyser okazuje się tym samym świetnym stylistą - mimo z góry ustalonej - skądinąd - prostej, fabularnej konstrukcji, "Mandy" złożona jest z wielu ujęć-impresji, nastawionych bardziej na zmysłową kontemplację, mniej na racjonalne pojmowanie przedstawionego ciągu odrealnionych sekwencji. potęgujących - jak określił to sam reżyser - fantasmagoryczną atmosferę. Słowem - to film, którego nie da się opisać prostymi słowami, nie doświadczywszy go
więcej