Czarna komedia romantyczna? Przyznacie chyba, że to dość oryginalne i nietypowe połączenie...
Może i niektóre sceny są uszyte zbyt grubymi nićmi, jest kilka mniej udanych gagów, ale w wielu momentach jest naprawdę zabawnie (te szopki na pogrzebach - ja też chcę takich jajec na swoim, bez żadnych kościelnych smutów), a przy okazji przeuroczo. Wątek miłości zakompleksionego, nieatrakcyjnego grabarza (ujmujący Alfred Molina) do swej szkolnej miłości jest cudownie ujmujący, co na tle większości podobnych komedii (tych żenujących amerykańskich i jeszcze bardziej żenujących polskich) jest wręcz objawieniem.
„Sześć stóp pod ziemią” to to nie jest, niemniej wyróżnia się na wielki plus, bo zwyczajnie ma coś innego do zaoferowania. A jednak można…
Moja ocena - 6/10